Leniwe słońce oskarża mnie o bierność i nic-nie-robienie. Lubię tak. Mam wrażenie, że marnuję czas, ale to sprawia, że się czuję całkiem dobrze. Tak powinno być? Co to za sens życia, gdy szczęście przynosi mi brak celu i realizowania się? Mniej więcej udało mi się zrezygnować z marzeń. Są zbyt nierealne, a część z nich sama już zniszczyłam. Nie chcę się nastawiać na niemożliwe. Za bardzo się boję.
Najchętniej ten cały czas schowałabym pod łóżko, w którym była już zawsze.
Mówią, że to pesymizm, a każdy pesymizm tłumaczy się, że to realizm, optymizm się chwali pełnią szkanki. Trochę jak wojna trzech światów, w której realizm prawie nie istnieje i nie chce brać udziału.
Mam beznadziejne podejście do masy ważnych spraw. Wiem o tym. Nie chcę tego zmieniać, bo jako tako znając siebie domyślam się, że zmienię to na gorsze. Dlatego, że wraz z wysiłkiem oczekuję sukcesu, a nie każdy lubi wynagradzać i doceniać wysiłek. W takich momentach nie chcę żyć. Ciężko płakać za kołnierz, ale to lepsze spowalniającego tętna i zatracania się w sobie. Co więc muszę zrobić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz