Napiera na mnie parszywie i wlewa mi się do płuc, na tyle źle, że prawie tego nie czuję. Powieki zachowują się, jakby były posmarowane tanim klejem w plastikowej tubce, tej z siatką, przez którą się wylewa, z kolorowymi zakrętkami. Okrutnie się garbię, ze względu na zmęczenie i codzienne dźwiganie mojego ciała przez coś, co jest tylko kręgosłupem. Kiedy wyczerpanie dopada mnie już doszczętnie, a ja nie potrafię usnąć, często boli, jakby pobierano z niego szpik, czy wyłupywano kręgi. Serce łupie mi ociężale, zapewne zirytowane faktem, że tak pracuje, a ja nie zwracam na nie uwagi. Czas przestaje istnieć. Jest dla mnie niczym. Dla mnie go już prawie nie ma. Każdy dzień jest tylko paroma uderzeniami w klatce piersiowej i kilkoma oddechami. Otwieram oczy, którymi za jakiś czas widzę twarze, przez które przyjemnie byłoby oślepnąć, słyszę głosy, przez które nie chcę słyszeć, czuję zirytowanie i żal. Czy ja szaleję? Dociera do mnie powoli, co się dzieje we mnie i dookoła mnie. Z kim muszę rozmawiać. Na kogo muszę patrzeć. Jak odstaję swą normalnością od innych. Przez chwilę mam ochotę być młodsza, by umieć dostosować się do osób w moim wieku. Żałosne, nie? Tak niewiele osób potrafi ze mną na prawdę rozmawiać. Tak niewiele osób potrafi mnie poznać. Tak wiele osób mnie nie zna. Grupa głupoli, ignorantów i inteligentów, nafarszowanych hipokryzją, ot co! A ich wady wciąż dokładają się do moich. Razem z nimi jestem chyba najbardziej wadliwym człowiekiem na Ziemi. A oni są wyjątkowo idealni. Bo ja, człowiek otwarty, życzliwy i sympatyczny, już dawno przemieniony w szczerego, podłego złośliwca ewoluuję nadal i wciąż do tyłu. A ludzie i tak są pośród mnie. Rzygam nimi. Mam dość. To niezdrowe, wiem. Martwi mnie to. Gdy ta niechęć zbiera się we mnie i mówię, co myślę, okazuję się kimś wyjątkowo smętnym, nie-radonym, zazdrosnym, nie-kreatywnym, bo Boże, tak nie znoszę ich prawie wszystkich! Wszystko, co złe, oto ja! Przybywam wśród dziecięcych trosk i problemów, z których śmię kpić! Zgniećcie mnie jak papier, bo papier nie myśli, a chcę mieć zaszczyt nie-myślenia. I przypomnijcie mi, że dalej oddycham i że mój potwór z klatki piersiowej wciąż próbuje nawiać. Bo przez czas ciągle o tym zapominam.
Nie-kreatynej, szarej, hipokrytycznej, homoseksualnej, zrozpaczonej, wytarganej przez plugawe myśli, wypełnione radością, czy muzyką, zgarbionej, nagiej, zwracającej uwagę na tych, którzy jej mają już po czubki, lecz wciąż pragną, ale także głębokiej nocy życzę. Czegokolwiek to może znaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz