Każda kość tak zabawnie pstryka. Chłód na nadgarstkach. Czas spędzony "w czterech ścianach". Czy tak musi teraz być? Czy w ogóle musi jakoś być?
Co ja w ogóle ze sobą robię?
Ze swoim czasem?
Dlaczego tak go tracę?
Ludzie z internetu nazywają mnie antysocjalem, a ci prawdziwi ludzie wręcz przeciwnie. To znaczy, nie nazywają mnie tak, ale czuję, ze za taką mnie mają. Społeczną.
Nie mówię, jak jest, bo sama nie wiem.
Uważam, że jesteśmy głupi, beznadziejni, patrzymy na wszystko ze swojej perspektywy, tylko z strony swojego cholernego czubka nosa.
To takie bez sensu.
A co gdy umrzemy? W końcu i tak umrzemy. I co wtedy? Praca, szkoła, pieniądze - to wszystko wciąż będzie takie ważne?
Pracujemy, stresujemy się, staramy się, cierpimy, bolejemy, by mieć dokładnie to samo, co ci, którzy siedzą na dupie i gapią się w szary ekran komputerów i telewizorów.
Nie mówię, że nie, nauka ma sens. Ale tylko wtedy, gdy chcemy ją przyswajać. Bo my - ludzie - jesteśmy beznadziejni w robieniu rzeczy, których nie chcemy robić. Bez motywacji i satysfakcji sami siebie zamykamy w klatkach. W końcu sami jesteśmy kowalami swoich losów. Chyba, że ktoś zabiera nam młot, którym kujemy. Wtedy mamy przesrane.
Jeśli bóg istnieje, niebo, ziemia, a samobójstwo to rzecz najgorsza na świecie, to co by się stało, gdyby teraz, w tym momencie gdy to czytasz zabiłby się cały świat? Byłoby tak jak z nauczycielami podczas samych pał z testu? "Napiszemy jeszcze raz, to nic"? Nasza wina poszłaby w niepamięć? To niesprawiedliwe wobec tych, którzy się nie zarżnęli. Z drugiej strony wsadzić tak wielu ludzi do piekła?
Nie lubię ateizmu, nie lubię chrześcijańskiego boga. Historia o Hiobie sprawia, że czuję do niego niesmak. Założył się z szatanem o czyjeś szczęście, zamordował rodzinę biednego Hioba, który był mu najwierniejszy, który kochał tego cholernego boga na prawdę, dlatego, aby udowodnić szatanowi, że ten wciąż będzie go kochać. I niby go kochał, ale eh, czy ja wiem? Nie da się kochać kogoś, kto zrobił coś takiego dla głupiego zakładu. Niby bóg oddał podwójnie, jednak ciężko być szczęśliwym po stracie ukochanej rodziny, za którą biedak się tyle modlił. Po prostu czuję tu wstręt.
A ateizm też jest bez sensu. To absurdalne, by poza tym światem nie było nic. Żadnego boga, duchów, zero.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz