Tygodnie mijają coraz szybciej. Czas zaczyna mną szargać i miotać niemiłosiernie, a ja zapętlam się i wpadam w pułapkę z mojej nici.
Zapominam o poranku. Może wtedy myślałam "po co to robię? I tak zapomnę o tym, co się właśnie dzieje."
Migdalę się z marzeniami i buduję swój raj, którego nigdy nie dosięgnę. Próbuję sobie wmówić, że nie potrzebne mi to.
Nudzę się.
Niech się coś wreszcie wydarzy.
Nie chcę być sama.
To przytłacza i wali się na łeb.
Chcę mieć kogoś, na kogo mogę zrzucić moje całe zło.
I tak bym tego nie zrobiła, z może troski.
Nie chcę, by ktoś się zamartwiał, ale nie mam z kim o wszystkim porozmawiać.
Dlatego witam internet i dodaję te głupie posty do nikogo, czuję się trochę lepiej.
Internecie, wiesz co?
Chyba znowu wracam do czegoś, co chcę amputować.
Nie wydostałam się z tego
Wiem,
Ty i mi też nie pomożesz.
Piszę to do siebie.
Sara, wiesz co?
Po prostu idź do przodu, czekaj na cud, tak jak robisz to od początku swego żywota.
Wiem, nudzi ci się i to napawa cię smutkiem, ale
Nie chcę, byś się smuciła.